Pośrednik w środku, czyli jak projekt przestaje być wspólny

Początek pełen nadziei

Nie od razu zauważyłem, że coś jest nie tak.
Na początku wszystko wydawało się poukładane: jasny podział obowiązków, czytelne ustalenia, wzajemne zaufanie.

Miałem stworzyć stronę internetową, wykorzystując materiały dostarczone przez klienta.
Partner — pośrednik — miał zajmować się kontaktem, pilnowaniem harmonogramu i przepływem informacji.

W teorii — układ idealny.
W praktyce — krok po kroku granice mojej pracy zaczęły się rozmywać.

Najpierw drobne przesunięcia, potem zmieniające się wymagania, aż w końcu — bezpośrednie oczekiwania daleko wykraczające poza to, co wspólnie ustaliliśmy na początku.

Ta historia nauczyła mnie więcej, niż niejeden podręcznik o prowadzeniu projektów.

I dziś wiem, że nie każda współpraca, która zaczyna się od uścisku dłoni i słów „zaufaj mi”, powinna w ogóle się zaczynać.

Jasne założenia

Na początku wszystko wydawało się jasne.
Projekt miał swoje ramy, sprecyzowane potrzeby i konkretny zakres.

Miałem zbudować stronę internetową składającą się z kilkunastu indywidualnych podstron oraz sekcji portfolio, opartego na jednym, powtarzalnym szablonie.

Założenie było proste: klient dostarcza komplet treści i materiałów, a ja na tej podstawie układam stronę, budując layout po otrzymaniu wszystkich tekstów i zdjęć.

Dynamiczne portfolio miało działać według określonego schematu:
każde zgłoszenie zawiera te same typy danych:

  • zdjęcie,
  • tytuł,
  • opis,
  • podstawowe informacje.

Prosto, przejrzyście, bez dodatkowych komplikacji.

Zakładaliśmy również jedną rewizję — po ukończeniu projektu — tak, aby cały proces przebiegał płynnie, bez zbędnego rozciągania w czasie.

Podział ról też nie budził wątpliwości.
Pośrednik miał być wsparciem w komunikacji z klientem, pilnującym, by wszystkie ustalenia zostały sprawnie przekazywane i realizowane zgodnie z harmonogramem.

Miałem skupić się na tym, co potrafię najlepiej:
projektowaniu, układaniu treści i budowaniu funkcjonalnej, estetycznej strony internetowej.

Wszystko było przemyślane.
Wszystko było zapisane.
Wszystko było… do momentu, aż przestało być.

Pierwsze sygnały, że coś idzie nie tak

Pierwsze oznaki, że projekt zaczyna się rozjeżdżać, pojawiły się szybciej, niż się spodziewałem.
Materiały, które miały być dostarczone przed rozpoczęciem pracy nad layoutem, nie nadchodziły.

Wtedy pośrednik przekazał mi nowe oczekiwanie klienta:
chciał zobaczyć gotowy układ strony, żeby na tej podstawie wiedzieć, jakie treści powinien napisać i w jakiej ilości.

Zmiana założeń była znacząca.
Zamiast budować stronę na bazie gotowych treści, musiałem przygotować layouty „w ciemno” — opierając się wyłącznie na intuicji, doświadczeniu i ogólnym wyczuciu, jakie treści mogłyby się tam znaleźć.

Zaprojektowałem całą strukturę tak, by była:

  • logiczna,
  • czytelna,
  • dostosowana do typu działalności klienta.

Przygotowałem też:

  • przykładowe nagłówki,
  • krótkie teksty wstępne,
  • sugerowane układy sekcji.

Wszystko, co miało pomóc klientowi uzupełnić stronę bez większego wysiłku.

Ustaliliśmy wyraźnie: klient dostosuje swoje treści dokładnie do zaproponowanego układu.
I znów — teoria jedno, praktyka drugie.

W wielu miejscach klient nie był w stanie dostarczyć tekstów, które pasowałyby do zaplanowanych sekcji.
Niektóre moduły, całe fragmenty layoutu, musiałem więc ostatecznie wyrzucić.

Czas, który poświęciłem na ich zaprojektowanie, przemyślenie i optymalizację — przepadł.

Co więcej, sugerowane przeze mnie treści, które miały być jedynie przykładem, zostały niemal bez zmian zaakceptowane jako finalna zawartość strony.

Mimo że ich przygotowanie wymagało ode mnie:

  • nie tylko pisania,
  • ale też analizy konkurencji,
  • sprawdzenia standardów branżowych,
  • przemyślenia komunikacji marketingowej.

W normalnych warunkach takie działania to praca copywritera i konsultanta biznesowego — wyceniana osobno i wysoko.
W tym projekcie ta praca została wchłonięta w pierwotną wycenę, bez żadnego dodatkowego wynagrodzenia.

Był to jeden z tych momentów, w których jasno zobaczyłem, jak łatwo jedna zmiana założeń może przerodzić się w długie godziny dodatkowego zaangażowania.
Godziny, które nie były ani planowane, ani uwzględnione w pierwotnej wycenie.

Projekt, który zaczął rosnąć bez końca

Kiedy próbowałem uporządkować pierwsze zmiany, przyszły kolejne.
Wstępnie ustalona liczba podstron, którą przyjąłem do wyceny, zaczęła się podwajać.

Każda nowa sekcja, każda rozbita treść, oznaczała:

  • więcej pracy nad samym layoutem,
  • więcej decyzji projektowych,
  • więcej elementów do optymalizacji,
  • więcej treści do układania i przygotowywania pod SEO.

To nie były drobne poprawki.
To były nowe podstrony — każda z własnym układem, własnym procesem projektowym, własnym czasem wykonania.

Portfolio — od prostoty do chaosu

Jeszcze poważniejszym wyzwaniem stało się portfolio.

Pierwotne ustalenia były bardzo konkretne:

  • każdy projekt miał mieć tytuł,
  • jedno wideo,
  • sześć zdjęć.

Wszystko miało być powtarzalne i proste do wdrożenia w oparciu o jeden dynamiczny szablon.

W praktyce jednak sytuacja szybko się skomplikowała.

Okazało się, że nie wszystkie projekty mają wideo.
Musiałem więc stworzyć mechanizm warunkowego wyświetlania — tak, by wideo pojawiało się tylko tam, gdzie faktycznie było dostępne, bez psucia układu strony.

Galerie zdjęć — niekończące się wyzwanie

Jeszcze większym wyzwaniem okazały się galerie zdjęć.

Zamiast stałych sześciu zdjęć dla każdego projektu:

  • w jednym projekcie były dwa zdjęcia,
  • w innym sześć,
  • w jeszcze innym nawet dwadzieścia sześć zdjęć.

Każdy taki przypadek wymagał ode mnie:

  • dostosowania dynamicznego układu galerii,
  • zapewnienia prawidłowego i estetycznego wyświetlania,
  • utrzymania spójności układu niezależnie od liczby zdjęć.

Te zmiany, choć z pozoru niewielkie, oznaczały ogrom dodatkowej pracy:

  • tworzenie nowych warunków wyświetlania,
  • testowanie responsywności,
  • optymalizowanie wydajności strony przy większych galeriach,
  • ręczne weryfikowanie wyglądu każdego projektu.

I znów — cała ta dodatkowa praca została wykonana poza pierwotnymi ustaleniami i bez dodatkowego wynagrodzenia.

Ratowałem projekt, starając się utrzymać wysoką jakość realizacji,
ale coraz wyraźniej widziałem, że rozjazd między początkowymi założeniami a rzeczywistością staje się zbyt duży, by można było go ignorować.

Lekcja, którą musiałem wyciągnąć

Patrząc dziś na ten projekt, widzę wyraźnie, jak niewielkie przesunięcia w założeniach mogą zamienić dobrze zaplanowaną współpracę w serię nieporozumień i narastających trudności.
Ale widzę też coś więcej.

Większość decyzji, które wprowadziły chaos i dodatkową pracę, nie wynikała bezpośrednio z inicjatywy klienta.
W wielu przypadkach to pośrednik, z którym współpracowałem, przekazywał klientowi zapewnienia o pełnej elastyczności projektu — nie konsultując ze mną ani konsekwencji tych zmian, ani ich wpływu na ustalony zakres pracy.

Rozumiem, że intencje były dobre.
Rozumiem, że chęć spełnienia oczekiwań klienta potrafi przesłonić realne możliwości wykonawcze.

Ale właśnie dlatego dziś wiem, jak ważne jest, by każda zmiana była wcześniej wspólnie omówiona, z pełną świadomością jej konsekwencji.

Mam pełen szacunek dla tej współpracy i dla osoby, z którą ją realizowałem.

Dlatego tym bardziej czuję, że dla naszego wspólnego dobra konieczne jest wyciągnięcie wniosków:

  • wyznaczenie jasnych zasad komunikacji,
  • jasne określenie odpowiedzialności,
  • konkretne reguły rozliczania pracy.

Bo profesjonalna współpraca to nie tylko realizacja projektu.
To również wzajemne dbanie o szacunek do czasu, wysiłku i zaangażowania każdej ze stron.

6. Nowy standard współpracy

Ten projekt pokazał mi więcej, niż mogłem się spodziewać na początku.

Zrozumiałem, jak ogromne znaczenie mają precyzyjne ustalenia:

  • nie tylko zakres pracy,
  • ale też sposób komunikacji,
  • proces akceptowania zmian,
  • odpowiedzialność za decyzje po drodze.

Zrozumiałem, że nawet najlepsze intencje — jeśli nie są wspierane jasnymi zasadami — mogą prowadzić do:

  • nieporozumień,
  • nieświadomych obciążeń,
  • frustracji.

Dziś wiem, że każda współpraca, niezależnie od tego, czy realizowana bezpośrednio z klientem, czy poprzez pośrednika, musi opierać się na tych samych fundamentach:

  • szacunku do czasu,
  • szacunku do ustaleń,
  • wzajemnej odpowiedzialności za projekt.

Nie żałuję tej lekcji.
Wręcz przeciwnie — traktuję ją jako inwestycję w przyszłość.

Bo każde doświadczenie, nawet trudne, przybliża mnie do budowania lepszych, zdrowszych i bardziej satysfakcjonujących współprac.

I właśnie na takich zasadach chcę opierać wszystkie kolejne projekty.