Wymiana za wymianę, czyli jak hydraulik śmiał się pierwszy, ale nie ostatni

Pewnego pięknego dnia, dwa lata temu, postanowiłem być człowiekiem dialogu i wymiany. Wpadłem na pomysł: skoro mam stronę do zrobienia, a ktoś ma bojler do wymiany – może da się to jakoś połączyć. Taka barterowa magia.

No i trafił się kandydat idealny – rodak, hydraulik, z polecenia. Fachowiec niby na medal, przynajmniej według jego własnych opowieści. Spotkaliśmy się, rozmawiamy. Przedstawiam moją propozycję: ja robię Ci porządną stronę, responsywną, zoptymalizowaną, wszystko na gotowo, a Ty mi wymieniasz bojler, legalnie, z certyfikatem, z uśmiechem. Prosto, przejrzyście.

No i wtedy usłyszałem śmiech. Taki szczery, z przepony. Wiesz, ten typ śmiechu, co sugeruje, że właśnie powiedziałeś coś tak absurdalnego, jakbyś poprosił o darmowe wakacje na Majorce w zamian za kalendarz z kotkami.

„Strona? Mi? A po co mi strona? Klienci to ja mam z polecenia. Facebooka też nie mam. A Ty myślisz, że mi coś takiego potrzebne?”

Zamknąłem temat. Pomyślałem: okej, nie każdy rozumie wartość widoczności w sieci. Zwłaszcza jeśli ma pocztę pantoflową i wujka, co mu logo na bluzie wyhaftuje. I wtedy padła jego wycena. Za usługę, która – jak się potem okazało – inna firma zrobiła mi taniej, szybciej i, co najważniejsze, bez zbędnych opowieści.

Tamten potrzebował pięciu dni i dwóch osób. Od osoby, która mi go polecała, usłyszałem wtedy, że właściciel to fachowiec pierwsza klasa, ale pomocnik… no cóż, wyglądało na to, że jego największym nauczycielem było YouTube. Finalnie płaciłem jak za zboże, a miałem wrażenie, że sponsoruję szkolenie wewnętrzne w jego rodzinie.

Rok później…

Mija rok. Telefon. Dzwoni numer, którego nie kojarzę. Odbieram.

– Cześć, tu ten hydraulik… Pamiętasz mnie? Mam sprawę.

I już wiedziałem. Zresztą nie ukrywał – mówi wprost: potrzebuję strony. Klientów mniej, młodsi nie dzwonią, wszyscy pytają, gdzie można zobaczyć moje realizacje. Czasy się zmieniły.

Ale oferta już nie była aktualna. Bo nie tylko bojler wymienia się raz. Ceny też się zmieniają. A rynek nie czeka.

Morał z tej historii?

Śmiej się, śmiej, ale miej stronę. Bo zanim ktoś Cię poleci, ludzie i tak Cię sprawdzą. A jeśli znajdą tylko Twój numer na kartce w sklepie i zdjęcie sprzed dekady z Google Street View, to może nie wystarczyć.

I wiesz co? Choć wtedy odmówiłem, to nie z przekory. Po prostu świat się zmienił – ja też. Czas, wiedza, doświadczenie – to wszystko ma dziś swoją wartość. Ale czy to znaczy, że nie pomogę? Nie. Pomogę – tylko już na innych zasadach, bez żartów i niedoceniania.

Bo nawet jeśli ktoś kiedyś się śmiał, to każdy ma prawo do refleksji i nowego startu. A ja zawsze szanuję tych, którzy potrafią wrócić i powiedzieć: „Dobra, miałeś rację”.